Wspomnienie z jednego obozu kolarskiego

Poczuć rozkosz zmęczenia,
czyli słów kilka o Harcerskim Spacerze Rowerowym
z Tarnowa do Pragi.

StartNic nie zapowiadało deszczu, niebo bezchmurne, wydawało się, że pogoda wręcz wymarzona na wycieczki rowerowe. Pierwsze kilometry połykaliśmy głodni czekającej nas przygody, jednak stopniowo opanowywało nas zmęczenie, nie przemierzonymi kilometrami, ale upałem. Po przejechaniu pierwszych czterdziestu kilometrów doszedł doskonale znany kolarzom ból ważnej części ciała, jest on jednak przypisany każdemu, kto bez treningu udaje się w taką podróż. Więc pozostało tylko nadrabianie miną i kombinowanie, jak ustawić siodełko, by ból jak najmniej dokuczał. Robimy więc często odpoczynki, najpierw na lody, by schłodzić organizm. Jednak lody są słodkie, więc po kolejnych parunastu kilometrach postój na tak zwane kolorowe picie, bo w bidonach mamy wyłącznie wodę mineralną. Po paru godzinach obiad w przydrożnym barze szybkiej obsługi i znów przydrożny sklep spożywczy i okazja do odpoczynku. Koniec dzisiejszej trasy. Jednak mamy dylemat, co robić najpierw, zakupy na kolację i być może śniadanie, czy szukać noclegu, a czas biegnie szybko i nieubłaganie. Zmęczenie daje o sobie znać. Tu musimy zaznaczyć, że w turystyce kolarskiej bardzo ryzykownym jest załatwianie noclegów z wyprzedzeniem. Wystarczy drobne zdarzenie i cały plan noclegowy upada, a jazda na siłę jest daleka od przyjemności. Więc najczęściej liczymy na improwizację, pomoc życzliwych ludzi, którzy przeżyli podobne przygody. Często pomagają nam i tacy, którzy nigdy nie odważyli się wędrować, a są ciekawi przygód. Zawsze w ostateczności pozostają na dziko rozbite namioty. Tak mija prawie cały dzień, do upragnionej mety etapu.

Tak można by było opisać praktycznie każdy z jedenastu etapów z Tarnowa do Pragi. Z tym, że wraz z rozjeżdżeniem się mijają wyżej opisane dolegliwości, a górki stają się łatwiejsze do pokonania. Z każdym dniem, gdy patrzymy na mapę stwierdzamy z lekkim zdziwieniem, że już tyle kilometrów za nami.

Pomijając fakt, że sama jazda na rowerze jest przygodą, to nie ma praktycznie dnia, bez jakiejś niepowtarzalnej przygody. Postaramy się wymienić te, które utkwiły nam na długo w pamięci.

RemizaSpotkanie i przygoda w dzień pierwszy  – Ksiądz Edward z Parafii p.w. Matki Bożej Wspomożenia Wiernych w Dobczycach postawił „na baczność” wiele osób wpływowych w mieście, by w końcu załatwić nam nocleg w Remizie Strażackiej OSP. Osobiście nas do niej zaprowadził i wraz z Panem Prezesem pokazał, z czego możemy korzystać.

Kolejny dzień. Za Myślenicami praktycznie wszyscy przechodzimy kryzys. Systematyczna, wielokilometrowa jazda pod górkę oraz upał ponad 40ºC w cieniu dały o sobie znać. Zatrzymujemy się przy zakładzie przygotowującym  kruszywo do budowy dróg. Gdy prosimy o możliwość skorzystania z toalety. Pracownik proponuje nam schłodzoną wodę w pomieszczeniu socjalnym. Tak, ta lodowata woda przywróciła nam wiarę w siebie i choć przed nami była wysoka góra przed Kalwarią, to pokonaliśmy ją z łatwością.

W trzecim dnu zaplanowaliśmy obiad w Bielsku Białej. Dotarliśmy do Bielska około godziny 14. Miasto wydawało się wymarłe. Gdzieniegdzie przemykający się chyłkiem przechodnie. Nic dziwnego, temperatura powietrza powyżej 60ºC. Przy Ratuszu pytamy, gdzie można zjeść obiad. Przechodnie patrzą na nas ze zdziwieniem. O tej porze obiad? Wszak dziś sobota. Jesteśmy zniechęceni, żeby znaleźć choć duży otwarty sklep spożywczy. Na wyczucie kierujemy się w stronę Zamku i ku naszemu zdziwieniu natrafiamy na bar, gdzie podają obiad na wagę, otwarty do godziny 15. Zjedliśmy smaczny i tani obiad. Każdy wybierał sobie sam składniki. Po ponad godzinnym odpoczynku jedziemy starą trasą, przez góry, do Cieszyna.

DSC02513Rankiem czwartego dnia wyruszamy na poszukiwanie kościoła. Wydaje się blisko i faktycznie jest na wzgórzu. Piękny duży kościół i pięknie biją jego dzwony. Podchodzimy bliżej, budowla okazuje się kościołem ewangelickim. W poszukiwaniu kościoła rzymsko-katolickiego zwiedzamy prawie całe Stare Miasto w Cieszynie, przy okazji kąpiąc się w mundurach na środku rynku w kurtynie wodnej. Na trasę wyruszamy dopiero po obiedzie. Miasto Frydek-Mistek przekonało nas, że w Czechach jest jak w czeskim filmie, brak prawidłowych oznaczeń dróg w miastach to norma. Znów trafiamy pod kościół ewangelicki.  Udało nam się  opuścić miasto. DSC02523Nocujemy przy gospodarstwie rolnym w Hukvaldach. Gospodarze byli tak gościnni, rozbijanie biwaku i przygotowanie kolacji zajęło nam sporo czasu. Na tym biwaku dostrzegliśmy zalety przyległego pola kukurydzy.

Rankiem udaliśmy się na poszukiwanie sklepu. Zobaczyliśmy taki na kółkach i w nim kupiliśmy chleb oraz coś do chleba. Gdy ekspedientka podała nam paragon, okno sklepowe zasunęło sią żaluzją, kierowca zapalił silnik, a sklep odjechał do innej miejscowości. Po śniadaniu wyruszyliśmy dalej górami w kierunku Novego Jičina. Na jednej z przełęczy zobaczyliśmy bardzo ładnie obmurowane DSC02531źródełko z wodą pitną. Z okrzykiem „Ludzie, ludzie, to grzech się tu nie zatrzymać” rzuciliśmy się do tego wodopoju. Lodowata górska woda przywróciła sens naszej wyprawy. Oczywiście praktycznie wykąpaliśmy się w tej wodzie. Obiad jedliśmy w rodzinnym mieście Sigmunda Freuda, w Příborze. Spotkaliśmy tam starszego już kolarza, który przeprowadził nas sobie tylko znanymi drogami do Novego Jičina. Nocleg znaleźliśmy w Heřmanicach na wiejskim boisku piłkarskim. Gospodyni z pobliskiego gospodarstwa przyniosła nam chleb, masło i powidło własnej roboty. Na kolację mieliśmy dodatkowo bardzo gęsty kompot, z własnoręcznie zerwanych śliwek. Jesteśmy jej bardzo wdzięczni, bo w tej miejscowości nie było sklepu.

Szóstego dnia przyjeżdżamy wczesnym rankiem, zaraz po skromnym śniadaniu, do Hranic, a obiad jemy w Lipniku n. Bečvou.  Do Ołomouca docieramy więc nadal z jednodniowym opóźnieniem. Tu pierwsza awaria roweru. Kuba niefortunnie chwyta za siodełko, które zostaje mu w ręce. Trudno, szukamy sklepu rowerowego. Pomaga nam inny czeski kolarz. Wymieniamy siodełko na nowe. Pora jest jeszcze wczesna, więc szukamy campingu. DSC02545DSC02549DSC02554Okazuje się, że jest taki przy naszej trasie w Nakle przy wyrobisku żwirowym. Znów poznany nowy na trasie kolarz wyprowadza nas z miasta i trafiamy na wpółdzikie pole namiotowe. Fantastyczne miejsce, a co najważniejsze jest czysta woda do kąpieli.

Żal opuszczać kąpielisko, ale jedziemy dalej. Teren płaski, więc połykamy kilometry, poznając piękne morawskie drogi rowerowe. Dziś, w siódmym dniu naszego „Spaceru Rowerowego”, choć nadal jest upał, mamy szansę nadrobić znaczną część trasy. Nie udaje się. Zaraz za Mohelnicami błądzimy i po ośmiu kilometrach wracamy do punktu wyjścia. Jesteśmy znów na właściwej trasie, dopada nas jednak długo oczekiwana przez Czechów burza. Próbujemy znaleźć nocleg w przysiółku Podli, gdzie schroniliśmy się pod wiatą przystanku autobusowego. Nic z tego, ale dowiadujemy się, że w pobliskiej wsi Višehorky, mieszka Farosz i na farze może nas przyjmie na nocleg. Jedziemy więc na wysoką górę, szukając drewnianego kościółka fary. Prawie u samego szczytu wyprzedza nas samochód, z którego wysiada mężczyzna przedstawiający się jako ksiądz Jezuita – Proboszcz. W plebani mieszka jeszcze gosposia i bezdomny. Są bardzo przejęci tym, że mogą nas ugościć. Śpimy na podłodze, choć zaproponowano nam łóżka z pościelą.

DSC02583Ósmy dzień, dalej upał, jedziemy remontowaną górską drogą. Jest utwardzona gotowa na położenie asfaltu. Obserwujmy jak rolnicy spulchniają ziemię licząc, że podczas kolejnego deszczu złapią choć trochę wody. Ciągniki na polach pracują w wielkich tumanach kurzu.  Mijamy z daleka Moravską Trebovę, Svitavy i wjeżdżamy do Polička. Zatrzymujemy się przy Tesco, by coś kupić na kolację i rozpytać o nocleg. Od ochroniarza dowiadujemy się, DSC02589że nie ma tu pola namiotowego, ale możemy rozbić namioty przy Tesco. Korzystamy więc z okazji. Musimy jednak trzymać wartę, wszak to uczęszczane przedmieście. Od tego dnia będziemy jechać prawie zgodnie z planem. Stracony przez skrócenie etap pomiędzy Cieszynem a Novẏm Jičinem został nadrobiony.

Bez większych problemów dziewiątego dnia dojeżdżamy do Pardubic. Jazda fantastyczna, płaski teren, choć nadal gorąco, ale pojawił się wiatr popychający nas z tyłu. W Pardubicach dowiadujemy się, że nie ma tu campingu. Jesteśmy już zmęczeni i co gorzej, jest późna godzina. Kupujemy więc prowiant i gdy chcemy już jechać dalej, dowiadujemy się, że nad rzeką Elbe za stadionem Arena jest możliwość rozbicia namiotów. Jedziemy więc tam. Na miejscu okazuje się, że jest to camping przy Aquaparku. Niczego lepszego nie mogliśmy sobie wymarzyć.

DSC02603Rano znów zmieniamy plan. Ponieważ do Pragi mamy niewiele ponad 100 km. podzielmy ten odcinek na dwie prawie równe części. Do południa spędzimy w Aquaparku, a po obiedzie pojedziemy dalej. W południe dopada nas deszcz, więc rezygnujemy z obiadu na konto zimnego posiłku, Zapada decyzja, że jedziemy dokąd się da, nawet nocą. Znacznie się ochłodziło, więc jazda stała się wielką przyjemnością. Po około 37 DSC02616kilometrach docieramy do Veletov, gdzie zatrzymujemy się w obszernej wiacie przystanku autobusowego. Jak się rano okazało koło lokalnego cmentarza. Po kolacji śpimy na szerokich drewnianych ławkach, trzymając jednak wartę.

Rankiem jedenastego dnia wyjeżdżamy bez śniadania i jesteśmy w Kolinie około godziny 6 rano. Wszystko jeszcze zamknięte, oprócz małego sklepiku obsługiwanego przez Azjatę. Czekamy więc na ławkach przed dworcem kolejowym. O godzinie 7 kupujemy produkty na śniadanie w galerii handlowej.  Łukasz zrywa linkę sterującą przerzutką trójtarczy. Blokujemy więc przerzutkę na środkowej DSC02633tarczy. Do Pragi zostało nam około 55 km. Obiad gotujemy sami przy markecie Penny w miejscowości Úvaly. Liczymy na kurczaka z grilla, a musimy się zadowolić parówkami ugotowanymi we własnym kotle. Znów dopada nas DSC02637ulewa. Przestaje padać w samej Pradze. Dzisiejszy dzień okazał się również pechowy dla Kasi. Pękła jej opona tylnego koła. Dobrze, że Łukasz ma zapasową – zmieniamy. Jakby tego było mało, gubimy się na skutek fatalnego oznakowania ulic. Przy pomocy oczekujących na nas harcerzy trafiamy jednak na nocleg.

Z jednej strony radość, że dojechaliśmy, a z drugiej żal, że już po „Harcerskim Spacerze Rowerowym z Tarnowa do Pragi”.

W dwa kolejne, deszczowe, dni zwiedzamy Pragę, a w  czternastym dniu wracamy do Tarnowa.

 

 Był to już XXIII Obóz Kolarski 19 Tarnowskiej Drużyny Starszo-Harcerskiej.

Bohaterami „Harcerskiego Spaceru Rowerowego z Tarnowa do Pragi – 2015” zostali:

LeszekKasiaKubaPaulinaKrzysiek1Wiktoria

 

Komendant – Leszek Ignasik, Zastępca komendanta – Katarzyna Widawska oraz uczestnicy Jakub Bystrowski, Paulina Bystrowska, Krzysztof Kaleta, Łukasz Krzemiński i Wiktoria Swoszowska.pocztówka 14x9Spacer odbył się w terminie od 06 do 19 sierpnia 2015r. Uczestnicy przejechali łącznie ponad 630 km, w ciągu 11 dni, gdy temperatura w cieniu przekraczała wielokrotnie 40ºC. Wszystkie bagaże wieźli na swych rowerach i samodzielnie przygotowywali sobie większość posiłków. Byli zdani prawie wyłącznie na swą pomysłowości i zaradność. Dwójka uczestników była na tego typu wyprawie rowerowej po raz pierwszy w życiu. Najmłodszy z uczestników miał 14 lat.

Obóz nasz był przewidziany przede wszystkim  dla początkujących turystów kolarzy.

Nie potrzeba żadnych przygotowań kondycyjnych, ani super dobrego sprzętu. Wystarczy lubić jazdę na rowerze.

Wszyscy wrócili zadowoleni i pytają już o następny obóz.

 

Tarnów, dnia 24 sierpnia 2015r.                                 hm. Leszek Ignasik HR